sobota, 15 marca 2014

Informacja.

Chciałabym wszystkich czytających poinformować, że tymczasowo zawieszam to opowiadanie, ponieważ doszło do małego zacięcia. Pomysły są, lecz gorzej z ich realizacją. Chcę dać sobie trochę wolnego na kilka przemyśleń, ponieważ nie chcę pisać nic na chama, gdyż uważam, że to byłoby tandetne.
Zaangażowałam się w inne opowiadanie ( nie siatkarskie ), które może Wam przypaść do gustu. Zapraszam: http://prosze-nie.blogspot.com/
A co do powrotu? Może za miesiąc, dwa pojawi się jakiś wpis, w którym zdecyduję, czy dokończę tego bloga. Oczywiście chcę go dokończyć, ale mój umysł jak na razie mi na to nie pozwala, zobaczymy jak będzie później.
Pozdrawiam i serdecznie zapraszam na drugiego bloga. Naprawdę może Was zainteresować. Pozostaje mi jedynie napisać : ''Do zobaczenia wkrótce''.
Nie gniewajcie się :)

poniedziałek, 10 marca 2014

V

To, czego nie dopuszczała do świadomości, stało się prawdą. Idąc za mężem, w końcu dotarła do celu. I co zauważyła? Kobietę, która czekała na niego. Poczuła napływające do oczu, ale powstrzymała się. Wiedziała, że nie układało się miedzy nimi, ale nigdy nie pomyślałaby, że może jej coś takiego zrobić. To nie było w stylu jej Krzysztofa. Ale czy można już mówić ''jej Krzysztofa''?
Patrzyła jak jej małżonek przytula blondynkę i razem wchodzą do kamiennicy. Co mogli robić tam?, pomyślała gorzko Zofia, pić herbatę, rozmawiać?
Gdyby ktoś jej o tym powiedział, nie uwierzyłaby mu. Ale teraz, gdy zauważyła to na własne oczy, nie mogła mieć złudzeń. Straciła męża bezpowrotnie. Łza leniwie spłynęła po jej policzku. To koniec jej rodziny. Straciła wszystkich.
Wróciła do domu, wyciągnęła z zamrażarki lodu i poszła do łóżka. Słyszała dzwonek telefonu, ale nie miała siły iść i odebrać. Płakała, śmiała się, znowu płakała. W myślach odtwarzała całe swoje dorosłe życie. Poznanie Krzyśka, pierwsze dziecko, siatkówka, druga pociecha, śmierć, odwrócenie się córki... A teraz? Zdrada męża? Tak, chyba tak można to nazwać.
A może to tylko... No właśnie co? Nic innego nie można powiedzieć. Jej mąż nie miał siostry, ani nikogo z rodziny w Bełchatowie. Znajoma? Tak, pomyślała z pogardą o tlenionej blondynce, koleżanka.
Przeglądała zdjęcia. Ślub. Jedno z najpiękniejszych przeżyć, jakie ją spotkał. Była wtedy najszczęśliwszą kobietą na świecie. Przewróciła kartkę. Malutki Arek leżał zawinięty w ręcznik i patrzył się prosto w obiektyw aparatu. Doskonale pamiętała tamten dzień. Wtedy jej syn miał dokładnie miesiąc. Następna kartka. Jej ''mały'' siatkarz w pierwszym klubie. Pierwsze sukcesy. Dalej. Narodziny Juli. Trzymała swoją małą kruszynę w rękach, gdy pielęgniarka pierwszy raz dała jej ją dotknąć, a mąż w tym czasie uwiecznił to na zdjęciu. Kolejna stronnica. Jula i Arek grający w plażówkę na wczasach we Włoszech. Następna kartka. Arek w reprezentacyjnym stroju. Później jego ślub. Ostatnie zdjęcie Julki i Arka razem. Ostatnie zdjęcie, na którym Julia była uśmiechnięta. Dalej już nie kartkowała, bo o tamtego czasu wszystko się zmieniło. Arek miesiąc później zginął. Córka zamknęła się w sobie. Ona z Krzyśkiem przeżyliśmy pierwszy kryzys.
A teraz? Jula leży w szpitalu i nie było pewne, czy kiedykolwiek się obudzi. Maż prawdopodobnie ją zdradza. A ona? Ona jest na skraju załamania nerwowego.
Ból głowy nasilił się jeszcze bardziej, więc sięgnęła po tabletki, które były w szafce nocnej. Od razu zażyła dwie kapsułki. Omiotła wzrokiem pomieszczenie i zatrzymała się na małym barku stojącym w rogu pokoju. Widziała alkohol i wiedziała, że może on jej pomóc. Wstała i chwiejnym krokiem przemierzała przez pomieszczenie.


***
 
 
Nie mogła dodzwonić się do żadnego z rodziców Juli. Przeczesała palcami włosy i oparła się o ścianę. Co teraz?, zadawała sobie to pytanie. Lekarz! Ktoś musi ją w końcu zbadać.
Rozejrzała się po korytarzu i wtedy dostrzegła starszego mężczyznę w białym uniformie, który prawdopodobnie właśnie miał obchód. Bez większych oględzin, podeszła do niego.
-Dzień dobry - uśmiechnęła się.
-Dzień dobry - spojrzał na nią na chwilę i z powrotem wrócił spojrzeniem do kartek trzymanych w dłoni.
-Julia, pacjentka spod 208, obudziła się.
Lekarz natychmiast zareagował.
-Naprawdę? - szybkim krokiem ruszył w stronę jej sali. - Toż to cud - powiedział pod nosem - Nikt nie śmiał twierdzić, że ta dziewczyna się obudzi - dodał trochę głośniej - Kontaktuje z otoczeniem? - zapytał mnie w końcu.
-No... Tak jakby.
-Coś jest nie tak?
-Nie rozpoznała mnie... To amnezja, prawda?- gdy tylko wyszła z jej pokoju, to myśl trafiła ją, jak grom z jasnego nieba.
-Być może. Zbadamy ją i wszystko powinno się wyjaśnić.
Gdy weszli do jej pomieszczenia chirurg przedstawił się jej, a później zapytał o kilka rzeczy: Jaki kolor ma mój fartuch? Ile to jest dwa plus jeden? Jak masz na imię? Odpowiedziała na dwa pytania. Nie pamiętała swojego życia. Nic. Rodzice? Rodzeństwo? Znajomi? Przeżycia? Dzieciństwo? Nic o sobie nie wiedziała.
Jednak jej umysł działał w pełni normalnie. Umiała odpowiedzieć na pytania zadawane z dziedziny matematyki, geografii, polskiego, a nawet fizyki. To było dziwne. Zuźka nie słyszała, żeby takie rzeczy się zdarzały.
-Nazywa się pani Julia Gołaś - poinformował ją lekarz.
Jednak dziewczyna patrzyła na niego, jakby nic nie rozumiejąc.
-Ale co ja tutaj robię? - powtarzała w kółko, gdy mężczyzna unikał odpowiedzi na to pytanie, jak ognia.
-Miała pani wypadek - westchnął - I prawdopodobnie straciła pani pamięć. Nie wiemy, jak to się stało, ale sądzimy, że badania będą w stanie wyjaśnić nam kilka spraw.
-Jaki wypadek? Czy ja.. Ile ja tutaj leżę? - lekarz spojrzał na Zuzannę.
-Dwa i pół miesiąca - dziewczyna o wyręczyła.
-Jak to się stało?
-Powinna pani odpoczywać. - wtrącił się siwiejący mężczyzna.
-Jak to się stało? - powtórzyła z wyczuwalnym gniewem w głosie.
-Uderzyłaś w samochód, przeżyłaś śmierć kliniczną, a teraz się wybudziłaś - streściła krótko jej dawna przyjaciółka.
-Czy ktoś jeszcze ucierpiał?
Brunetka uśmiechnęła się, ponieważ Julia po śmierci Arka nie martwiła się o nikogo, to pytanie padło z ust blondynki, która dawniej była jej przyjaciółką. Prawdziwą przyjaciółką.
-Nie, tylko pani - odezwał się chirurg, ponieważ Zuźka nie mogła tego zrobić.
Była za bardzo uradowana pytaniem, jakie zadała Julia.
-Jak się pani czuje?
-Nie jest źle - uśmiechnęła się lekko - Chociaż zapewne bywało lepiej...
-Wszystko będzie dobrze - mężczyzna poklepał dziewczynę po ramieniu i ruszył ku drzwiom. - Proszę pani, mogę z panią porozmawiać? - zwrócił sie do Zuzanny.
Dziewczyna pokiwała głową i poszła na korytarz za lekarzem.
-To nieprawdopodobne - powiedział, gdy zamknęła za sobą drzwi - Nie ma żadnych ubytków intelektualnych... Może mówić...
-Ale nie pamięta swojego życia. - przerwała jego zachwyt.
-Tak. Postaramy się dowiedzieć, co spowodowało amnezję. - pożegnał się i odszedł.
Personel znał ją bardzo dobrze, ponieważ odbywała tutaj praktyki. Lekarz, który odszedł wiedział, że może podzielić się z nią informacjami, ponieważ rodzice Juli wyrazili na to nawet zgodę. Siedziała tutaj wystarczająco dużo, aby móc wiedzieć, co się dzieje z jej przyjaciółką.
Wróciła do pomieszczenia i usiadła obok Julii.
-Cześć - powiedziała na wstępie - Jestem Zuza. Przyjaźniłyśmy się zanim się wyprowadziłaś...
Wiedziała, że będzie musiała ponownie sprawić, żeby dziewczyna jej zaufała i stała się jej przyjaciółką, ale nie przestraszyło jej to. Przyjaciół nie zostawia się w biedzie. A Julia nie ma teraz nikogo. Zostanę, dopóki ona tego będzie chciała, pomyślała.
-Opowiesz mi coś o sobie? - zapytała niepewnie Julka.
-A co chcesz wiedzieć? - uśmiechnęła się pokrzepiająco.
-Najlepiej wszystko - i ona się uśmiechnęła.
-A więc...
 
 
***
 
Oglądając film w kinie mocno obejmował swoją dziewczynę, jakby bał się, że ktoś mógłby mu ją zabrać. Film go w ogóle jednak nie interesował. Siedział tu jedynie dlatego, że Nikola chciała się wybrać na ten seans. Oczywiście romansidło. Nie mógł jej odmówić, więc zgodził się na to, chociaż zdecydowanie bardziej wolałby obejrzeć wchodzący właśnie do kin film pod tytułem ''Szybcy i wściekli 6''. Jednak czego się nie robi z miłości?
Kiedy głowa już mu się przechylała, a oczy przymykały, jego telefon ''przemówił''. Niestety nie wyłączył dźwięków. Pośpiesznie wyjął komórkę z kieszeni. Ludzie oczywiście zaczęli go uciszać sycząc jadowicie.
-Wyłącz to, głąbie - krzyknął jakiś paker, który ewidentnie nie pasował o tego typu filmu.
Spojrzał ostatni raz na wyświetlacz, ale nie rozpoznał numeru, więc niepewnie odebrał.
-Dzień dobry. Dzwonimy, ponieważ chciał pan, abyśmy pana poinformowały, że - kobieta nie musiała kończyć, on doskonale widział, o co chodził.
-Dziękuję - rzucił szybko i się rozłączył.
-Kochanie - zwrócił się do swojej dziewczyny - Muszę iść - spojrzała na niego z wyrzutem - Naprawdę.
-Idź. - musnął jej usta i szybko wydostał się z sali filmowej, po czym jak najszybciej opuścił kino i wsiał do samochodu.
Nareszcie, pomyślał. On jako jedyny ani przez chwilę nie zwątpił, że dziewczyna się budzi. I dzisiaj mógł oficjalnie powiedzieć, że miał rację.
 
 
 
 Coś dłuuugi wyszedł dzisiaj :D
Mam nadzieję, że przypadnie do gustu :)
Pozdrawiam i przepraszam za długą nie obecność. Postaram się poprawić ;)
Paaa. :D


wtorek, 4 marca 2014

IV

-Naprawdę bardzo nam przykro, ale pańska córka, pomimo naszych starań, doznała śmierci ... klinicznej.
Płakałam, jak dziecko, gdy lekarz przekazywał nam informacje dotyczące Julii.
-Czy... ona się obudzi? Jest taka szansa? Chociaż mała? - dodałam z nadzieją, że odpowiedź będzie twierdząca.
Chirurg przetarł twarz dłonią.
-Jej mózg funkcjonuje normalnie... ale szanse, że wyjdzie z tego bez szwanku są niewielki... Przykro nam - powtórzył po raz kolejny.
Rozmowa ta spowodowała, że nie mogłam spać po nocach. Każdego dania odwiedzałam córkę mając nadzieję, że odpowie mi na jakieś pytanie, że uściśnie moją dłoń, uśmiechnie się. Liczyłam na cokolwiek. Liczyłam na cud! Tak, lekarze przyznali, że to będzie cud, jeżeli moja córka się z tego wybudzi. Nie dawano jej szans. Proszono nas, abyśmy pozwolili jej umrzeć odłączając aparaturę, która podtrzymywała ją na życiu. Mąż zamknął się w sobie. Widziałam to. Nie chciał już o tym rozmawiać. Nie mógł się pogodzić, że stracił Julię.
Siatkarze odwiedzali nas co jakiś czas i pytali, jak się trzymamy, czy wszystko w porządku, czy mogą jakoś pomóc. Wypytywali również o stan córki. Ale on się nie zmieniał. Mogła się obudzić w każdej chwili, ale mogła też... już nigdy nie otworzyć oczu...
Modliłam się każdego wieczoru. Błagałam Boga, żeby oddał mi chociaż Julkę. Chodziłam na wszystkie msze. W kościele ludzie mnie pocieszali i mówili, że i oni modlą się o moją córeczkę. Doceniałam to, ale każdego następnego dnia... coraz ciężej było mi podnieść się z łóżka rano. Wątpiłam w sens życia. Krzysztof zaczął się oddalać, coraz to bardziej. Zostałam sama z tym wszystkim.

-Dzień dobry - usłyszałam za sobą, odwróciłam się - Jak się pani czuje?
-Dzień dobry, Zuzia - od razu rozpoznałam dziewczynę, ponieważ dawniej często u nas bywała. - Jest dobrze - skłamałam - A ty, jak sobie radzisz na pierwszym roku studiów? Niedługo wakacje... Pewnie nie musicie się już tak dużo uczyć. - wymusiłam uśmiech.
-Taaak. A coś się zmieniło? - zapytała ciszej.
Nie musiała tłumaczyć, o co jej chodzi. Dobrze wiedziałam, o kogo pyta.
-Nie obudziła się. - powiedziałam tylko.
-A ten... - wbiła wzrok w podłogę - Wiem, że mogą ją... To znaczy... Nie odłączą jej państwo, prawda? - wydukała w końcu.
Westchnęłam.
-Nie wiem - rozmasowałam palcami skronie - Lekarze twierdzą, że to nie ma sensu...
-Co?! - przerwała mi - Przepraszam - szybko dodała - Ja studiuję medycynę, wie pani? - zapytała spokojnie - Szanse zapewne są. Niestety nie mam dostępu do jej kartoteki, ale wiem jedno. Jestem przekonana, w stu procentach, że Julia się nie podda - położyła mi dłoń na ramieniu - Niech pani w nią nie wątpi, to silna dziewczyna - mówiła pokrzepiająco, jednak mi to nie pomagało.
-Tu nie chodzi o to, że ja w nią nie wierzę - powiedziałam, a po moim policzku poleciała pojedyncza łza, którą starłam, jak najszybciej - Ja nie radzę sobie już z tym wszystkim - wyznałam cicho - Codziennie budzę się z tą małą nadzieją, że to ten dzień, że to właśnie dzisiaj moja córka otworzy oczy i się do mnie odezwie. To trudne, patrzeć na Julię leżącą w tym szpitalu... Bardzo.
Dziewczyna wyciągnęła w moją stronę chusteczkę. Dopiero teraz zorientowałam się, że się najzwyczajniej w świecie rozkleiłam.
Przyjęłam kawałek materiału i otarłam nim mokre od łez, okolice oczu.
-Dziękuję - szepnęłam.
Zuzanna uśmiechnęła się do mnie.
-Wiem, że jest pani ciężko. Ja przeżyłam coś podobnego. Rok temu mój brat uległ wypadkowi - zamrugała szybciej, aby odpędzić łzy napływające do jej oczu - Potrącił go jakiś kierowca, na pasach - podkreśliła - Również był w śpiączce, przez osiem miesięcy. Niestety dla niego nie było już szans na wybudzenie. Mózg przestał funkcjonować. - powiedziała pewnie, ale wiedziałam, że to było dla niej trudne.
-Przykro mi... Nie wiedziałam...
-Na Julii nie został jeszcze postawiony krzyżyk, niech pani o tym pamięta. - pożegnała się i odeszła.
Kiedy oddaliła się na jakieś pięćdziesiąt metrów, zauważyłam, że i ona używa chusteczki.

Przy obiedzie panowała cisza. Kompletna cisza. Słyszałam jedynie ciche buczenie lodówki i nasze oddechy. Spoglądałam to na talerz, to na męża. Nic się nie odzywał. Milczał już od kilku dni.
-Jak w pracy? - próbowałam nawiązać rozmowę.
-Dobrze - jego odpowiedź na wszystko.
Nie zniosłam tego. Wypuściłam widelec na talerz, ale i wtedy na mnie nie spojrzał. Uparcie wpatrywał się w swoją potrawę. Dźgał sztućcem warzywa, albo przerzucał je z boku na bok.
-Spojrzysz w końcu na mnie?! - lekko podniosłam głos.
Jakby od niechcenia uniósł wzrok.
-Mówiłeś, że nie możesz mnie stracić... - powiedziałam patrząc mu głęboko w oczy - Jednak codziennie jest coraz gorzej, codziennie coraz bardziej się od siebie oddalamy. Tracisz mnie...
Mężczyzna odsunął od siebie talerz i wstał z krzesła.
-Przepraszam. Idę się przewietrzyć. - już był niemalże przy drzwiach.
-Tak, jak zawsze! Unikasz rozmów! Boisz się ich! Jesteś tchórzem! Myślisz, że mi jest lekko?! Nie! Staram się cały czas. A ty? Nic nie robisz! Masz racje. Idź, nie mogę na ciebie patrzeć... Nie jesteś mężczyzną, którego pokochałam.
Wysłuchał mnie do końca, ale nie odpowiedział nic. Po prostu wyszedł.
Zrezygnowana odchyliłam się na krześle i przetarłam twarz dłońmi. Co ja robię? Co on robi? Co my robimy ze swoim małżeństwem? Czy tak, będzie już zawsze?
Pytanie krążyły po moim umyśle i nasuwały coraz to gorsze odpowiedzi. Może on ma kochankę. Może dlatego tak się zachowuje. Nie pamiętam, kiedy ostatnio powiedziałby mi, że mnie kocha. Czyżby to było możliwe? Moje życie naprawdę zaczyna się sypać...
Ubrałam szybko buty i wybiegłam przed dom. Zauważyłam Krzysztofa skręcającego w boczną uliczkę. Nie zastanawiając się długo, postanowiłam się przekonać, gdzie mój mąż codziennie ucieka.


***
 
Po pani Zofii naprawdę było widać zmęczenie. Była blada, jakby bez chęci do życia. I nasza rozmowa utwierdziła mnie w przekonaniu, że to przez ten wypadek. Rozumiem jej zachowanie, przeżyłam to samo. Ale ja miałam ogromne wsparcie ze strony przyjaciół i rodziny. A kogo ma mama mojej dawnej przyjaciółki? Nikogo nie ma. Słyszałam, że między nią, a jej mężem nie jest za wesoło. Ludzie mówią różne rzeczy, gdzie tylko nie wyjdziesz...
Odrywam wzrok od książki i spoglądam kątem oka na bezwładną Julię, która spoczywa na łóżku obok mnie. Gipsy miała już zdjęte. Jedyny opatrunek, jaki znajdował się na niej, był umieszczony na głowie. Podczas upadku uderzyła bardzo mocno głową o asfalt, a to spowodowało lekkie pęknięcie tylnej części czaszki. Lekkie, bo, dzięki Bogu, miała kask.
Ludzie pytali mnie, dlaczego odwiedzam dziewczynę, która mnie kompletnie olała. Ja odpowiadam jednak z uśmiechem: ''Bo to Julia, a przyjaciół nie zostawia się w potrzebie, nigdy''.
Gdy widzę, że nic się nie zmieniło, wracam do lektury. ''Życie po życiu''. Śmierć kliniczna. Czytam takie książki odkąd zmarł mój brat. Szukam w nich odpowiedzi i pocieszenia.
 
 
***
 
-Ej! Bartek! Co z tobą?! - krzyczy Falasca, gdy po raz kolejny źle przyjąłem stosunkowo łatwą zagrywkę.
Nie odpowiadam, tylko skupiam się jeszcze bardziej na grze. Jednak to nie pomaga. Ataki lądują na aucie. Blok jest kompletnie beznadziejny. Zagrywka w siatkę. Przyjęcie... okropne. A niedługo kolejny mecz.
-Ty! Siuraś, dalej boli cię ta noga, czy co? Co ty robisz? - pyta Winiarski stając obok mnie na linii przyjęcia.
-Oj, nic. Wszystko gra. - chcę go spławić.
-No wyobraź sobie, że nie gra. Spójrz tylko na siebie. Weź się kurde w garść! Jesteś nam potrzebny, pojutrze mecz! - przyjmujący odchodzi i zostawia mnie samego ze swoimi przemyśleniami.
 
Po treningu, jak zawsze, udaję się do szpitala, aby sprawdzić, czy może dziewczyna się obudziła. Jednak spotykam zawsze to samo. Nieprzytomną Julię i inną dziewczynę, która siedzi przy niej cały czas. Nie mam pojęcia, kim jest, ale wiem, że musi kimś jej bliskim.
Cicho zamykam drzwi i wracam do mieszkania.
 
 
***
 
Słyszę, że drzwi lekko się otwierają. Nie odwracam się, ponieważ wiem, że to Kurek. Zagląda tu codziennie. Niedługo potem znika.
Wracam do przerwanego, po raz kolejny, czytania. I wtedy łóżko zaskrzypiało. Nie dokańczając nawet zdania, odkładam książkę i kieruję wzrok na wpatrzoną już we mnie dziewczynę.
-Julia! - krzyknęłam w przypływie radości.
-Kim jesteś? - zapytała, czy od razu ostudziła moje podejście.
Zabolało. Przyjaciółka cię nawet nie pamięta.
-Zawiadomię twoich rodziców - uśmiecham się sztucznie i wychodzę, aby wykonać telefon.




Jest i nowy. Mam nadzieję, że się spodoba :D
Pozdrawiam i do następnego :)

niedziela, 2 marca 2014

III

Dzisiaj odważyłam się wejść po raz pierwszy od wypadku do jej garażu. Było tak, jak to wszystko zostawiła. Stary skuter stał przykryty płachtą w koncie. Jej niebieskie Kawasaki stało na środku okryte plandeką. Podeszłam i zdarłam materiał z motocykla.
Patrzyłam na maszynę z nienawiścią. To ono odebrało mi córkę. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i zatrzymałam wzrok na kiju baseballowym. Nie zastanawiałam się, skąd Julka miała takie coś, po prostu wzięłam kij i zrobiłam to o czym marzyłam od wczoraj, od kiedy się dowiedziałam o tym wszystkim. Po wyjściu ze szpitala potrzebowałam się na czymś wyżyć, a teraz znalazłam odpowiedni obiekt.
Uderzałam kijem po całym pojeździe. I ... sprawiało mi to ulgę! Czułam w końcu, że ta zła energia mnie opuszcza. Nareszcie! Zamachiwałam się z całych sił i krzyczałam jak opętana. Łzy płynęły strumieniami. Ale czułam się dobrze.
Nagle poczułam czyjeś dłonie chwytające mnie w tali i odciągające do tyłu. Zabrano mi kij i odwrócono. Spojrzałam na męża.
-Co ty robisz? - szepnął.
-To na co miałam ochotę już dawno temu - zaśmiałam się histerycznie.
Krzysiek zamknął mnie w swoich ramionach i oparł o ścianę. Powoli zsunęliśmy się po niej i usiedliśmy na podłodze.
-Pomogło coś to? - zapytał w końcu.
-I to jeszcze jak bardzo...
-To chyba ja też będę musiał spróbować.
Zaśmiałam się, a mąż objął mnie ramieniem i pocałował w skroń.
-Jak się czujesz? Radzisz sobie? Nie chce się stracić... - powiedział czule. - Wystarczy, że śmierć dzieci musiałem przeżyć... Pozostałaś mi jedynie ty.
-Julka jeszcze nie umarła. Nigdy więcej nie waż się powiedzieć coś tak, jakby jej tu już nie było.
-Zosiu... pogódź się z tym. Szanse są nikłe. Niemalże jest to niemożliwe, żeby ona się obudziła...
Wstałam i chciałam wyjść, jednak stanęłam w drzwiach nie odwracając się do niego i powiedziałam:
-Dopóki nie wystawią aktu zgonu... Ja ciągle będę wierzyć, że moja córka i obudzi i będę mogła jej powiedzieć, jak bardzo ją kocham.


***
-Mogę ją zobaczyć? - zapytałem, kiedy założono mi już te wszystkie szwy i założono gips na nogę w której kość mi pękła i wyszła przez skórę.
Z racjonalnego punktu widzenia, powinna mnie ta noga okropnie boleć gdy ją reanimowałem, albo wychodziłem z samochodu. Jednak ja nic nie czułem. Gdy jednak ujrzałem tą ranę to myślałem, że zaraz odlecę. Kość wystawała mi z łydki!
-Oczywiście. - odparła pielęgniarka i zaprowadziła mnie pod salę, w której znajdowała się dziewczyna.
Wziąłem głęboki oddech i otworzyłem drzwi. I wtedy stało się coś nieprawdopodobnego. Od razu rozpoznałem dziewczynę leżącą na tym łóżku. To była Julka, którą poznałem w klubie. Pamiętam, że bardzo dobrze mi się z nią rozmawiało, chociaż była już wtedy pod niezły wpływem alkoholu. To Mario znał ją najlepiej z nas wszystkich. Nie powiedział skąd się znają, ale widziałem, że nie jest mu obca.
Usiadłem na krzesełku obok i spojrzałem na jej twarz. Żadnych obrażeń. Jednakże reszta ciała, spojrzałem, nie wyglądała za dobrze. Obie ręce i prawa noga były w gipsach. Wyglądała teraz tak bezbronnie.
***
Idąc szkolnym korytarzem z Anetą i Pauliną rozmawiałyśmy o lekcjach i o tym, jak spędzimy popołudnie. Gadałyśmy praktyczni o niczym i wtedy też mijając jedną z grupek dziewczyn usłyszałam "Julka Gołaś". Stanęłam, jak wryta. Niby imię i nazwisko, a tak bardzo na mnie zadziałało.
-Zuźka, idziesz? - zapytała Paula.
-Dołączę do was zaraz, idźcie na razie same.
Kiwnęły głowami i ruszyły przed siebie.
Ja natomiast przełknęłam głośno ślinę i podeszłam do dziewczyn, które najwyraźniej rozmawiały o mojej dawnej przyjaciółce.
-Cześć - powiedziałam z uśmiechem.
-Cześć - odpowiedziały chórem uradowane.
No tak, byłam jedną z najbardziej lubianych dziewczyn w szkole...
-Słyszałam, że rozmawiałyście o Julii. Co z nią? - zapytałam trochę się wstydząc, ponieważ byłyśmy przyjaciółkami, więc powinnam wiedzieć, co u niej.
-Słyszałaś o tym wypadku? O tym, co ta motocyklistka wjechała w samochód tego siatkarza?
Pokiwałam twierdząco głową i dodałam:
-Każdy o tym słyszał.
-To... - dziewczyna spojrzała na resztę koleżanek szukając w nich wsparcia, jednak żadna jej nie wyręczyła, musiała sama dokończyć - Julka prowadziła ten motor - powiedział na jednym wydechu.
-Julka przeprowadziła się dwa lata temu - prychnęłam - To nie ona - już chciałam odejść, ale zatrzymałam się, gdy odezwała się inna dziewczyna.
-Wróciła dwa miesiące temu. Chodzi z moją siostrą do innego liceum.
-Teraz jest w szpitalu, w stanie krytycznym - dodała inna.
-To niemożliwe - odparłam jedynie i odeszłam.
Julka wróciła i nie dała mi nawet znaku życia? A teraz walczy o życie w szpitalu? Nie! Nie mogłam w to uwierzyć, ponieważ nie chciałam tego zrobić.
Po dwóch lata wróciła. Ciekawe, czy poukładała sobie to wszystko. Zanim wyjechała miała poważne problemy. Alkohol. Papierosy. Narkotyki. Nie radziła sobie ze śmiercią Arka. Starałam się jej pomóc, ale ona mnie odtrącała twierdząc, że jej nie rozumiem, że nie wiem, jak to jest. I miała racje, nie wiedziałam, ale mogłam sobie to wyobrazić. Mogłam sobie wyobrazić ból, jaki przeżywa... Ale ona chciała się od nas wszystkich odciąć, odseparować. Chciała zostać sama, a że my nie pozwalaliśmy jej na to, ponieważ się o nią martwiliśmy, wyjechała.
Nie zastanawiałam się długo. Złapałam Anetę i Paulinę i powiedziałam im, że mam pilną sprawę do załatwienia, więc nie mogę iść z nimi do tego nowego centrum handlowego. Obiecałam, że się zdzwonimy i wsiadłam do samochodu, po czym szybko popędziłam do miejsca, gdzie leżała Julka.
W recepcji nie chcieli podać mi numeru jej sali, ponieważ twierdzili, że nie mogą podać takiej informacji osobie nie spokrewnionej. Ale wtedy też zauważyłam Wlazłego. Natychmiast do niego podeszłam.
-Cześć - powiedział, jak tylko mnie zobaczył.
-No cześć. Co ty tutaj robisz?
-Delegacja. - powiedział oficjalnie - Bartek miał wypadek, klub przysłał mnie, aby sprawdził, co u niego. - dodał normalnie - O idzie i mój partner! - wskazał palcem na osobę, której bardzo zależało na Julce.
Nie chciałam mówić tego przy nim, ponieważ wiedziałam, że i do niego pewnie Julka się nie odezwała. Chociaż wcześniej łączyła ich wielka miłość...
-Cześć - przywitał się .
-Hej - uśmiechnęłam się - Mario, mam do ciebie małą prośbę...
-Dawaj. My - klepnął wierzchem dłoni partnera w klatkę - wszystko załatwimy.
No trudno. Chciałam im tego zaoszczędzić, ale oni też powinni wiedzieć. W końcu oni też byli dawniej jej przyjaciółmi.
-Julka... - zaczęłam, ale Mariusz mi przerwał.
-Wróciła! Wiem, widziałem ją w klubie! Była trochę pijana, ale nic się nie zmieniła...
-Co?! - jego kumpel wytrzeszczył oczy - Kiedy ty ją niby widziałeś?
-No wczoraj... Byliśmy na imprezie. Bartek, ja, Facu... - wiedziałam, że to się szybko nie skończy, więc pozwoliłam sobie mu przerwać.
-To Julka kierowała tym motorem, który uderzył w samochód Kurka - powiedziałam szybko.
Uwaga siatkarzy natychmiast przeniosła się na mnie. Szczęki im opadły. Nie wiedzieli, co mają powiedzieć, jak zareagować...