wtorek, 4 marca 2014

IV

-Naprawdę bardzo nam przykro, ale pańska córka, pomimo naszych starań, doznała śmierci ... klinicznej.
Płakałam, jak dziecko, gdy lekarz przekazywał nam informacje dotyczące Julii.
-Czy... ona się obudzi? Jest taka szansa? Chociaż mała? - dodałam z nadzieją, że odpowiedź będzie twierdząca.
Chirurg przetarł twarz dłonią.
-Jej mózg funkcjonuje normalnie... ale szanse, że wyjdzie z tego bez szwanku są niewielki... Przykro nam - powtórzył po raz kolejny.
Rozmowa ta spowodowała, że nie mogłam spać po nocach. Każdego dania odwiedzałam córkę mając nadzieję, że odpowie mi na jakieś pytanie, że uściśnie moją dłoń, uśmiechnie się. Liczyłam na cokolwiek. Liczyłam na cud! Tak, lekarze przyznali, że to będzie cud, jeżeli moja córka się z tego wybudzi. Nie dawano jej szans. Proszono nas, abyśmy pozwolili jej umrzeć odłączając aparaturę, która podtrzymywała ją na życiu. Mąż zamknął się w sobie. Widziałam to. Nie chciał już o tym rozmawiać. Nie mógł się pogodzić, że stracił Julię.
Siatkarze odwiedzali nas co jakiś czas i pytali, jak się trzymamy, czy wszystko w porządku, czy mogą jakoś pomóc. Wypytywali również o stan córki. Ale on się nie zmieniał. Mogła się obudzić w każdej chwili, ale mogła też... już nigdy nie otworzyć oczu...
Modliłam się każdego wieczoru. Błagałam Boga, żeby oddał mi chociaż Julkę. Chodziłam na wszystkie msze. W kościele ludzie mnie pocieszali i mówili, że i oni modlą się o moją córeczkę. Doceniałam to, ale każdego następnego dnia... coraz ciężej było mi podnieść się z łóżka rano. Wątpiłam w sens życia. Krzysztof zaczął się oddalać, coraz to bardziej. Zostałam sama z tym wszystkim.

-Dzień dobry - usłyszałam za sobą, odwróciłam się - Jak się pani czuje?
-Dzień dobry, Zuzia - od razu rozpoznałam dziewczynę, ponieważ dawniej często u nas bywała. - Jest dobrze - skłamałam - A ty, jak sobie radzisz na pierwszym roku studiów? Niedługo wakacje... Pewnie nie musicie się już tak dużo uczyć. - wymusiłam uśmiech.
-Taaak. A coś się zmieniło? - zapytała ciszej.
Nie musiała tłumaczyć, o co jej chodzi. Dobrze wiedziałam, o kogo pyta.
-Nie obudziła się. - powiedziałam tylko.
-A ten... - wbiła wzrok w podłogę - Wiem, że mogą ją... To znaczy... Nie odłączą jej państwo, prawda? - wydukała w końcu.
Westchnęłam.
-Nie wiem - rozmasowałam palcami skronie - Lekarze twierdzą, że to nie ma sensu...
-Co?! - przerwała mi - Przepraszam - szybko dodała - Ja studiuję medycynę, wie pani? - zapytała spokojnie - Szanse zapewne są. Niestety nie mam dostępu do jej kartoteki, ale wiem jedno. Jestem przekonana, w stu procentach, że Julia się nie podda - położyła mi dłoń na ramieniu - Niech pani w nią nie wątpi, to silna dziewczyna - mówiła pokrzepiająco, jednak mi to nie pomagało.
-Tu nie chodzi o to, że ja w nią nie wierzę - powiedziałam, a po moim policzku poleciała pojedyncza łza, którą starłam, jak najszybciej - Ja nie radzę sobie już z tym wszystkim - wyznałam cicho - Codziennie budzę się z tą małą nadzieją, że to ten dzień, że to właśnie dzisiaj moja córka otworzy oczy i się do mnie odezwie. To trudne, patrzeć na Julię leżącą w tym szpitalu... Bardzo.
Dziewczyna wyciągnęła w moją stronę chusteczkę. Dopiero teraz zorientowałam się, że się najzwyczajniej w świecie rozkleiłam.
Przyjęłam kawałek materiału i otarłam nim mokre od łez, okolice oczu.
-Dziękuję - szepnęłam.
Zuzanna uśmiechnęła się do mnie.
-Wiem, że jest pani ciężko. Ja przeżyłam coś podobnego. Rok temu mój brat uległ wypadkowi - zamrugała szybciej, aby odpędzić łzy napływające do jej oczu - Potrącił go jakiś kierowca, na pasach - podkreśliła - Również był w śpiączce, przez osiem miesięcy. Niestety dla niego nie było już szans na wybudzenie. Mózg przestał funkcjonować. - powiedziała pewnie, ale wiedziałam, że to było dla niej trudne.
-Przykro mi... Nie wiedziałam...
-Na Julii nie został jeszcze postawiony krzyżyk, niech pani o tym pamięta. - pożegnała się i odeszła.
Kiedy oddaliła się na jakieś pięćdziesiąt metrów, zauważyłam, że i ona używa chusteczki.

Przy obiedzie panowała cisza. Kompletna cisza. Słyszałam jedynie ciche buczenie lodówki i nasze oddechy. Spoglądałam to na talerz, to na męża. Nic się nie odzywał. Milczał już od kilku dni.
-Jak w pracy? - próbowałam nawiązać rozmowę.
-Dobrze - jego odpowiedź na wszystko.
Nie zniosłam tego. Wypuściłam widelec na talerz, ale i wtedy na mnie nie spojrzał. Uparcie wpatrywał się w swoją potrawę. Dźgał sztućcem warzywa, albo przerzucał je z boku na bok.
-Spojrzysz w końcu na mnie?! - lekko podniosłam głos.
Jakby od niechcenia uniósł wzrok.
-Mówiłeś, że nie możesz mnie stracić... - powiedziałam patrząc mu głęboko w oczy - Jednak codziennie jest coraz gorzej, codziennie coraz bardziej się od siebie oddalamy. Tracisz mnie...
Mężczyzna odsunął od siebie talerz i wstał z krzesła.
-Przepraszam. Idę się przewietrzyć. - już był niemalże przy drzwiach.
-Tak, jak zawsze! Unikasz rozmów! Boisz się ich! Jesteś tchórzem! Myślisz, że mi jest lekko?! Nie! Staram się cały czas. A ty? Nic nie robisz! Masz racje. Idź, nie mogę na ciebie patrzeć... Nie jesteś mężczyzną, którego pokochałam.
Wysłuchał mnie do końca, ale nie odpowiedział nic. Po prostu wyszedł.
Zrezygnowana odchyliłam się na krześle i przetarłam twarz dłońmi. Co ja robię? Co on robi? Co my robimy ze swoim małżeństwem? Czy tak, będzie już zawsze?
Pytanie krążyły po moim umyśle i nasuwały coraz to gorsze odpowiedzi. Może on ma kochankę. Może dlatego tak się zachowuje. Nie pamiętam, kiedy ostatnio powiedziałby mi, że mnie kocha. Czyżby to było możliwe? Moje życie naprawdę zaczyna się sypać...
Ubrałam szybko buty i wybiegłam przed dom. Zauważyłam Krzysztofa skręcającego w boczną uliczkę. Nie zastanawiając się długo, postanowiłam się przekonać, gdzie mój mąż codziennie ucieka.


***
 
Po pani Zofii naprawdę było widać zmęczenie. Była blada, jakby bez chęci do życia. I nasza rozmowa utwierdziła mnie w przekonaniu, że to przez ten wypadek. Rozumiem jej zachowanie, przeżyłam to samo. Ale ja miałam ogromne wsparcie ze strony przyjaciół i rodziny. A kogo ma mama mojej dawnej przyjaciółki? Nikogo nie ma. Słyszałam, że między nią, a jej mężem nie jest za wesoło. Ludzie mówią różne rzeczy, gdzie tylko nie wyjdziesz...
Odrywam wzrok od książki i spoglądam kątem oka na bezwładną Julię, która spoczywa na łóżku obok mnie. Gipsy miała już zdjęte. Jedyny opatrunek, jaki znajdował się na niej, był umieszczony na głowie. Podczas upadku uderzyła bardzo mocno głową o asfalt, a to spowodowało lekkie pęknięcie tylnej części czaszki. Lekkie, bo, dzięki Bogu, miała kask.
Ludzie pytali mnie, dlaczego odwiedzam dziewczynę, która mnie kompletnie olała. Ja odpowiadam jednak z uśmiechem: ''Bo to Julia, a przyjaciół nie zostawia się w potrzebie, nigdy''.
Gdy widzę, że nic się nie zmieniło, wracam do lektury. ''Życie po życiu''. Śmierć kliniczna. Czytam takie książki odkąd zmarł mój brat. Szukam w nich odpowiedzi i pocieszenia.
 
 
***
 
-Ej! Bartek! Co z tobą?! - krzyczy Falasca, gdy po raz kolejny źle przyjąłem stosunkowo łatwą zagrywkę.
Nie odpowiadam, tylko skupiam się jeszcze bardziej na grze. Jednak to nie pomaga. Ataki lądują na aucie. Blok jest kompletnie beznadziejny. Zagrywka w siatkę. Przyjęcie... okropne. A niedługo kolejny mecz.
-Ty! Siuraś, dalej boli cię ta noga, czy co? Co ty robisz? - pyta Winiarski stając obok mnie na linii przyjęcia.
-Oj, nic. Wszystko gra. - chcę go spławić.
-No wyobraź sobie, że nie gra. Spójrz tylko na siebie. Weź się kurde w garść! Jesteś nam potrzebny, pojutrze mecz! - przyjmujący odchodzi i zostawia mnie samego ze swoimi przemyśleniami.
 
Po treningu, jak zawsze, udaję się do szpitala, aby sprawdzić, czy może dziewczyna się obudziła. Jednak spotykam zawsze to samo. Nieprzytomną Julię i inną dziewczynę, która siedzi przy niej cały czas. Nie mam pojęcia, kim jest, ale wiem, że musi kimś jej bliskim.
Cicho zamykam drzwi i wracam do mieszkania.
 
 
***
 
Słyszę, że drzwi lekko się otwierają. Nie odwracam się, ponieważ wiem, że to Kurek. Zagląda tu codziennie. Niedługo potem znika.
Wracam do przerwanego, po raz kolejny, czytania. I wtedy łóżko zaskrzypiało. Nie dokańczając nawet zdania, odkładam książkę i kieruję wzrok na wpatrzoną już we mnie dziewczynę.
-Julia! - krzyknęłam w przypływie radości.
-Kim jesteś? - zapytała, czy od razu ostudziła moje podejście.
Zabolało. Przyjaciółka cię nawet nie pamięta.
-Zawiadomię twoich rodziców - uśmiecham się sztucznie i wychodzę, aby wykonać telefon.




Jest i nowy. Mam nadzieję, że się spodoba :D
Pozdrawiam i do następnego :)

1 komentarz:

  1. Obudziła się! Obudziła się! Obudziła się!!!
    Super!!!
    Szkoda, że relacja między jej rodzicami tak się popsuła... :/
    Mam nadzieję, że jej tata wierzył nadal, ale tego nie okazywał, bo to dla niego trudne... Może chodzi na cmentarz, odwiedza grób syna?
    Może wybudzenie się Julki poprawi relację między nimi...
    A ona... Czyżby to była amnezja? Powinna poznać Zuzię...
    Widać, że Bartek się przejął. Musiało minąć już sporo czasu, skoro on wrócił do gry, a mimo to nadal odwiedzał Julię w szpitalu. Widać, że nie jest mu obojętna :]
    Rozdział rewelacyjny :) Mam nadzieję, że będzie dobrze i Julia dojdzie do siebie ;)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń