sobota, 15 marca 2014

Informacja.

Chciałabym wszystkich czytających poinformować, że tymczasowo zawieszam to opowiadanie, ponieważ doszło do małego zacięcia. Pomysły są, lecz gorzej z ich realizacją. Chcę dać sobie trochę wolnego na kilka przemyśleń, ponieważ nie chcę pisać nic na chama, gdyż uważam, że to byłoby tandetne.
Zaangażowałam się w inne opowiadanie ( nie siatkarskie ), które może Wam przypaść do gustu. Zapraszam: http://prosze-nie.blogspot.com/
A co do powrotu? Może za miesiąc, dwa pojawi się jakiś wpis, w którym zdecyduję, czy dokończę tego bloga. Oczywiście chcę go dokończyć, ale mój umysł jak na razie mi na to nie pozwala, zobaczymy jak będzie później.
Pozdrawiam i serdecznie zapraszam na drugiego bloga. Naprawdę może Was zainteresować. Pozostaje mi jedynie napisać : ''Do zobaczenia wkrótce''.
Nie gniewajcie się :)

poniedziałek, 10 marca 2014

V

To, czego nie dopuszczała do świadomości, stało się prawdą. Idąc za mężem, w końcu dotarła do celu. I co zauważyła? Kobietę, która czekała na niego. Poczuła napływające do oczu, ale powstrzymała się. Wiedziała, że nie układało się miedzy nimi, ale nigdy nie pomyślałaby, że może jej coś takiego zrobić. To nie było w stylu jej Krzysztofa. Ale czy można już mówić ''jej Krzysztofa''?
Patrzyła jak jej małżonek przytula blondynkę i razem wchodzą do kamiennicy. Co mogli robić tam?, pomyślała gorzko Zofia, pić herbatę, rozmawiać?
Gdyby ktoś jej o tym powiedział, nie uwierzyłaby mu. Ale teraz, gdy zauważyła to na własne oczy, nie mogła mieć złudzeń. Straciła męża bezpowrotnie. Łza leniwie spłynęła po jej policzku. To koniec jej rodziny. Straciła wszystkich.
Wróciła do domu, wyciągnęła z zamrażarki lodu i poszła do łóżka. Słyszała dzwonek telefonu, ale nie miała siły iść i odebrać. Płakała, śmiała się, znowu płakała. W myślach odtwarzała całe swoje dorosłe życie. Poznanie Krzyśka, pierwsze dziecko, siatkówka, druga pociecha, śmierć, odwrócenie się córki... A teraz? Zdrada męża? Tak, chyba tak można to nazwać.
A może to tylko... No właśnie co? Nic innego nie można powiedzieć. Jej mąż nie miał siostry, ani nikogo z rodziny w Bełchatowie. Znajoma? Tak, pomyślała z pogardą o tlenionej blondynce, koleżanka.
Przeglądała zdjęcia. Ślub. Jedno z najpiękniejszych przeżyć, jakie ją spotkał. Była wtedy najszczęśliwszą kobietą na świecie. Przewróciła kartkę. Malutki Arek leżał zawinięty w ręcznik i patrzył się prosto w obiektyw aparatu. Doskonale pamiętała tamten dzień. Wtedy jej syn miał dokładnie miesiąc. Następna kartka. Jej ''mały'' siatkarz w pierwszym klubie. Pierwsze sukcesy. Dalej. Narodziny Juli. Trzymała swoją małą kruszynę w rękach, gdy pielęgniarka pierwszy raz dała jej ją dotknąć, a mąż w tym czasie uwiecznił to na zdjęciu. Kolejna stronnica. Jula i Arek grający w plażówkę na wczasach we Włoszech. Następna kartka. Arek w reprezentacyjnym stroju. Później jego ślub. Ostatnie zdjęcie Julki i Arka razem. Ostatnie zdjęcie, na którym Julia była uśmiechnięta. Dalej już nie kartkowała, bo o tamtego czasu wszystko się zmieniło. Arek miesiąc później zginął. Córka zamknęła się w sobie. Ona z Krzyśkiem przeżyliśmy pierwszy kryzys.
A teraz? Jula leży w szpitalu i nie było pewne, czy kiedykolwiek się obudzi. Maż prawdopodobnie ją zdradza. A ona? Ona jest na skraju załamania nerwowego.
Ból głowy nasilił się jeszcze bardziej, więc sięgnęła po tabletki, które były w szafce nocnej. Od razu zażyła dwie kapsułki. Omiotła wzrokiem pomieszczenie i zatrzymała się na małym barku stojącym w rogu pokoju. Widziała alkohol i wiedziała, że może on jej pomóc. Wstała i chwiejnym krokiem przemierzała przez pomieszczenie.


***
 
 
Nie mogła dodzwonić się do żadnego z rodziców Juli. Przeczesała palcami włosy i oparła się o ścianę. Co teraz?, zadawała sobie to pytanie. Lekarz! Ktoś musi ją w końcu zbadać.
Rozejrzała się po korytarzu i wtedy dostrzegła starszego mężczyznę w białym uniformie, który prawdopodobnie właśnie miał obchód. Bez większych oględzin, podeszła do niego.
-Dzień dobry - uśmiechnęła się.
-Dzień dobry - spojrzał na nią na chwilę i z powrotem wrócił spojrzeniem do kartek trzymanych w dłoni.
-Julia, pacjentka spod 208, obudziła się.
Lekarz natychmiast zareagował.
-Naprawdę? - szybkim krokiem ruszył w stronę jej sali. - Toż to cud - powiedział pod nosem - Nikt nie śmiał twierdzić, że ta dziewczyna się obudzi - dodał trochę głośniej - Kontaktuje z otoczeniem? - zapytał mnie w końcu.
-No... Tak jakby.
-Coś jest nie tak?
-Nie rozpoznała mnie... To amnezja, prawda?- gdy tylko wyszła z jej pokoju, to myśl trafiła ją, jak grom z jasnego nieba.
-Być może. Zbadamy ją i wszystko powinno się wyjaśnić.
Gdy weszli do jej pomieszczenia chirurg przedstawił się jej, a później zapytał o kilka rzeczy: Jaki kolor ma mój fartuch? Ile to jest dwa plus jeden? Jak masz na imię? Odpowiedziała na dwa pytania. Nie pamiętała swojego życia. Nic. Rodzice? Rodzeństwo? Znajomi? Przeżycia? Dzieciństwo? Nic o sobie nie wiedziała.
Jednak jej umysł działał w pełni normalnie. Umiała odpowiedzieć na pytania zadawane z dziedziny matematyki, geografii, polskiego, a nawet fizyki. To było dziwne. Zuźka nie słyszała, żeby takie rzeczy się zdarzały.
-Nazywa się pani Julia Gołaś - poinformował ją lekarz.
Jednak dziewczyna patrzyła na niego, jakby nic nie rozumiejąc.
-Ale co ja tutaj robię? - powtarzała w kółko, gdy mężczyzna unikał odpowiedzi na to pytanie, jak ognia.
-Miała pani wypadek - westchnął - I prawdopodobnie straciła pani pamięć. Nie wiemy, jak to się stało, ale sądzimy, że badania będą w stanie wyjaśnić nam kilka spraw.
-Jaki wypadek? Czy ja.. Ile ja tutaj leżę? - lekarz spojrzał na Zuzannę.
-Dwa i pół miesiąca - dziewczyna o wyręczyła.
-Jak to się stało?
-Powinna pani odpoczywać. - wtrącił się siwiejący mężczyzna.
-Jak to się stało? - powtórzyła z wyczuwalnym gniewem w głosie.
-Uderzyłaś w samochód, przeżyłaś śmierć kliniczną, a teraz się wybudziłaś - streściła krótko jej dawna przyjaciółka.
-Czy ktoś jeszcze ucierpiał?
Brunetka uśmiechnęła się, ponieważ Julia po śmierci Arka nie martwiła się o nikogo, to pytanie padło z ust blondynki, która dawniej była jej przyjaciółką. Prawdziwą przyjaciółką.
-Nie, tylko pani - odezwał się chirurg, ponieważ Zuźka nie mogła tego zrobić.
Była za bardzo uradowana pytaniem, jakie zadała Julia.
-Jak się pani czuje?
-Nie jest źle - uśmiechnęła się lekko - Chociaż zapewne bywało lepiej...
-Wszystko będzie dobrze - mężczyzna poklepał dziewczynę po ramieniu i ruszył ku drzwiom. - Proszę pani, mogę z panią porozmawiać? - zwrócił sie do Zuzanny.
Dziewczyna pokiwała głową i poszła na korytarz za lekarzem.
-To nieprawdopodobne - powiedział, gdy zamknęła za sobą drzwi - Nie ma żadnych ubytków intelektualnych... Może mówić...
-Ale nie pamięta swojego życia. - przerwała jego zachwyt.
-Tak. Postaramy się dowiedzieć, co spowodowało amnezję. - pożegnał się i odszedł.
Personel znał ją bardzo dobrze, ponieważ odbywała tutaj praktyki. Lekarz, który odszedł wiedział, że może podzielić się z nią informacjami, ponieważ rodzice Juli wyrazili na to nawet zgodę. Siedziała tutaj wystarczająco dużo, aby móc wiedzieć, co się dzieje z jej przyjaciółką.
Wróciła do pomieszczenia i usiadła obok Julii.
-Cześć - powiedziała na wstępie - Jestem Zuza. Przyjaźniłyśmy się zanim się wyprowadziłaś...
Wiedziała, że będzie musiała ponownie sprawić, żeby dziewczyna jej zaufała i stała się jej przyjaciółką, ale nie przestraszyło jej to. Przyjaciół nie zostawia się w biedzie. A Julia nie ma teraz nikogo. Zostanę, dopóki ona tego będzie chciała, pomyślała.
-Opowiesz mi coś o sobie? - zapytała niepewnie Julka.
-A co chcesz wiedzieć? - uśmiechnęła się pokrzepiająco.
-Najlepiej wszystko - i ona się uśmiechnęła.
-A więc...
 
 
***
 
Oglądając film w kinie mocno obejmował swoją dziewczynę, jakby bał się, że ktoś mógłby mu ją zabrać. Film go w ogóle jednak nie interesował. Siedział tu jedynie dlatego, że Nikola chciała się wybrać na ten seans. Oczywiście romansidło. Nie mógł jej odmówić, więc zgodził się na to, chociaż zdecydowanie bardziej wolałby obejrzeć wchodzący właśnie do kin film pod tytułem ''Szybcy i wściekli 6''. Jednak czego się nie robi z miłości?
Kiedy głowa już mu się przechylała, a oczy przymykały, jego telefon ''przemówił''. Niestety nie wyłączył dźwięków. Pośpiesznie wyjął komórkę z kieszeni. Ludzie oczywiście zaczęli go uciszać sycząc jadowicie.
-Wyłącz to, głąbie - krzyknął jakiś paker, który ewidentnie nie pasował o tego typu filmu.
Spojrzał ostatni raz na wyświetlacz, ale nie rozpoznał numeru, więc niepewnie odebrał.
-Dzień dobry. Dzwonimy, ponieważ chciał pan, abyśmy pana poinformowały, że - kobieta nie musiała kończyć, on doskonale widział, o co chodził.
-Dziękuję - rzucił szybko i się rozłączył.
-Kochanie - zwrócił się do swojej dziewczyny - Muszę iść - spojrzała na niego z wyrzutem - Naprawdę.
-Idź. - musnął jej usta i szybko wydostał się z sali filmowej, po czym jak najszybciej opuścił kino i wsiał do samochodu.
Nareszcie, pomyślał. On jako jedyny ani przez chwilę nie zwątpił, że dziewczyna się budzi. I dzisiaj mógł oficjalnie powiedzieć, że miał rację.
 
 
 
 Coś dłuuugi wyszedł dzisiaj :D
Mam nadzieję, że przypadnie do gustu :)
Pozdrawiam i przepraszam za długą nie obecność. Postaram się poprawić ;)
Paaa. :D


wtorek, 4 marca 2014

IV

-Naprawdę bardzo nam przykro, ale pańska córka, pomimo naszych starań, doznała śmierci ... klinicznej.
Płakałam, jak dziecko, gdy lekarz przekazywał nam informacje dotyczące Julii.
-Czy... ona się obudzi? Jest taka szansa? Chociaż mała? - dodałam z nadzieją, że odpowiedź będzie twierdząca.
Chirurg przetarł twarz dłonią.
-Jej mózg funkcjonuje normalnie... ale szanse, że wyjdzie z tego bez szwanku są niewielki... Przykro nam - powtórzył po raz kolejny.
Rozmowa ta spowodowała, że nie mogłam spać po nocach. Każdego dania odwiedzałam córkę mając nadzieję, że odpowie mi na jakieś pytanie, że uściśnie moją dłoń, uśmiechnie się. Liczyłam na cokolwiek. Liczyłam na cud! Tak, lekarze przyznali, że to będzie cud, jeżeli moja córka się z tego wybudzi. Nie dawano jej szans. Proszono nas, abyśmy pozwolili jej umrzeć odłączając aparaturę, która podtrzymywała ją na życiu. Mąż zamknął się w sobie. Widziałam to. Nie chciał już o tym rozmawiać. Nie mógł się pogodzić, że stracił Julię.
Siatkarze odwiedzali nas co jakiś czas i pytali, jak się trzymamy, czy wszystko w porządku, czy mogą jakoś pomóc. Wypytywali również o stan córki. Ale on się nie zmieniał. Mogła się obudzić w każdej chwili, ale mogła też... już nigdy nie otworzyć oczu...
Modliłam się każdego wieczoru. Błagałam Boga, żeby oddał mi chociaż Julkę. Chodziłam na wszystkie msze. W kościele ludzie mnie pocieszali i mówili, że i oni modlą się o moją córeczkę. Doceniałam to, ale każdego następnego dnia... coraz ciężej było mi podnieść się z łóżka rano. Wątpiłam w sens życia. Krzysztof zaczął się oddalać, coraz to bardziej. Zostałam sama z tym wszystkim.

-Dzień dobry - usłyszałam za sobą, odwróciłam się - Jak się pani czuje?
-Dzień dobry, Zuzia - od razu rozpoznałam dziewczynę, ponieważ dawniej często u nas bywała. - Jest dobrze - skłamałam - A ty, jak sobie radzisz na pierwszym roku studiów? Niedługo wakacje... Pewnie nie musicie się już tak dużo uczyć. - wymusiłam uśmiech.
-Taaak. A coś się zmieniło? - zapytała ciszej.
Nie musiała tłumaczyć, o co jej chodzi. Dobrze wiedziałam, o kogo pyta.
-Nie obudziła się. - powiedziałam tylko.
-A ten... - wbiła wzrok w podłogę - Wiem, że mogą ją... To znaczy... Nie odłączą jej państwo, prawda? - wydukała w końcu.
Westchnęłam.
-Nie wiem - rozmasowałam palcami skronie - Lekarze twierdzą, że to nie ma sensu...
-Co?! - przerwała mi - Przepraszam - szybko dodała - Ja studiuję medycynę, wie pani? - zapytała spokojnie - Szanse zapewne są. Niestety nie mam dostępu do jej kartoteki, ale wiem jedno. Jestem przekonana, w stu procentach, że Julia się nie podda - położyła mi dłoń na ramieniu - Niech pani w nią nie wątpi, to silna dziewczyna - mówiła pokrzepiająco, jednak mi to nie pomagało.
-Tu nie chodzi o to, że ja w nią nie wierzę - powiedziałam, a po moim policzku poleciała pojedyncza łza, którą starłam, jak najszybciej - Ja nie radzę sobie już z tym wszystkim - wyznałam cicho - Codziennie budzę się z tą małą nadzieją, że to ten dzień, że to właśnie dzisiaj moja córka otworzy oczy i się do mnie odezwie. To trudne, patrzeć na Julię leżącą w tym szpitalu... Bardzo.
Dziewczyna wyciągnęła w moją stronę chusteczkę. Dopiero teraz zorientowałam się, że się najzwyczajniej w świecie rozkleiłam.
Przyjęłam kawałek materiału i otarłam nim mokre od łez, okolice oczu.
-Dziękuję - szepnęłam.
Zuzanna uśmiechnęła się do mnie.
-Wiem, że jest pani ciężko. Ja przeżyłam coś podobnego. Rok temu mój brat uległ wypadkowi - zamrugała szybciej, aby odpędzić łzy napływające do jej oczu - Potrącił go jakiś kierowca, na pasach - podkreśliła - Również był w śpiączce, przez osiem miesięcy. Niestety dla niego nie było już szans na wybudzenie. Mózg przestał funkcjonować. - powiedziała pewnie, ale wiedziałam, że to było dla niej trudne.
-Przykro mi... Nie wiedziałam...
-Na Julii nie został jeszcze postawiony krzyżyk, niech pani o tym pamięta. - pożegnała się i odeszła.
Kiedy oddaliła się na jakieś pięćdziesiąt metrów, zauważyłam, że i ona używa chusteczki.

Przy obiedzie panowała cisza. Kompletna cisza. Słyszałam jedynie ciche buczenie lodówki i nasze oddechy. Spoglądałam to na talerz, to na męża. Nic się nie odzywał. Milczał już od kilku dni.
-Jak w pracy? - próbowałam nawiązać rozmowę.
-Dobrze - jego odpowiedź na wszystko.
Nie zniosłam tego. Wypuściłam widelec na talerz, ale i wtedy na mnie nie spojrzał. Uparcie wpatrywał się w swoją potrawę. Dźgał sztućcem warzywa, albo przerzucał je z boku na bok.
-Spojrzysz w końcu na mnie?! - lekko podniosłam głos.
Jakby od niechcenia uniósł wzrok.
-Mówiłeś, że nie możesz mnie stracić... - powiedziałam patrząc mu głęboko w oczy - Jednak codziennie jest coraz gorzej, codziennie coraz bardziej się od siebie oddalamy. Tracisz mnie...
Mężczyzna odsunął od siebie talerz i wstał z krzesła.
-Przepraszam. Idę się przewietrzyć. - już był niemalże przy drzwiach.
-Tak, jak zawsze! Unikasz rozmów! Boisz się ich! Jesteś tchórzem! Myślisz, że mi jest lekko?! Nie! Staram się cały czas. A ty? Nic nie robisz! Masz racje. Idź, nie mogę na ciebie patrzeć... Nie jesteś mężczyzną, którego pokochałam.
Wysłuchał mnie do końca, ale nie odpowiedział nic. Po prostu wyszedł.
Zrezygnowana odchyliłam się na krześle i przetarłam twarz dłońmi. Co ja robię? Co on robi? Co my robimy ze swoim małżeństwem? Czy tak, będzie już zawsze?
Pytanie krążyły po moim umyśle i nasuwały coraz to gorsze odpowiedzi. Może on ma kochankę. Może dlatego tak się zachowuje. Nie pamiętam, kiedy ostatnio powiedziałby mi, że mnie kocha. Czyżby to było możliwe? Moje życie naprawdę zaczyna się sypać...
Ubrałam szybko buty i wybiegłam przed dom. Zauważyłam Krzysztofa skręcającego w boczną uliczkę. Nie zastanawiając się długo, postanowiłam się przekonać, gdzie mój mąż codziennie ucieka.


***
 
Po pani Zofii naprawdę było widać zmęczenie. Była blada, jakby bez chęci do życia. I nasza rozmowa utwierdziła mnie w przekonaniu, że to przez ten wypadek. Rozumiem jej zachowanie, przeżyłam to samo. Ale ja miałam ogromne wsparcie ze strony przyjaciół i rodziny. A kogo ma mama mojej dawnej przyjaciółki? Nikogo nie ma. Słyszałam, że między nią, a jej mężem nie jest za wesoło. Ludzie mówią różne rzeczy, gdzie tylko nie wyjdziesz...
Odrywam wzrok od książki i spoglądam kątem oka na bezwładną Julię, która spoczywa na łóżku obok mnie. Gipsy miała już zdjęte. Jedyny opatrunek, jaki znajdował się na niej, był umieszczony na głowie. Podczas upadku uderzyła bardzo mocno głową o asfalt, a to spowodowało lekkie pęknięcie tylnej części czaszki. Lekkie, bo, dzięki Bogu, miała kask.
Ludzie pytali mnie, dlaczego odwiedzam dziewczynę, która mnie kompletnie olała. Ja odpowiadam jednak z uśmiechem: ''Bo to Julia, a przyjaciół nie zostawia się w potrzebie, nigdy''.
Gdy widzę, że nic się nie zmieniło, wracam do lektury. ''Życie po życiu''. Śmierć kliniczna. Czytam takie książki odkąd zmarł mój brat. Szukam w nich odpowiedzi i pocieszenia.
 
 
***
 
-Ej! Bartek! Co z tobą?! - krzyczy Falasca, gdy po raz kolejny źle przyjąłem stosunkowo łatwą zagrywkę.
Nie odpowiadam, tylko skupiam się jeszcze bardziej na grze. Jednak to nie pomaga. Ataki lądują na aucie. Blok jest kompletnie beznadziejny. Zagrywka w siatkę. Przyjęcie... okropne. A niedługo kolejny mecz.
-Ty! Siuraś, dalej boli cię ta noga, czy co? Co ty robisz? - pyta Winiarski stając obok mnie na linii przyjęcia.
-Oj, nic. Wszystko gra. - chcę go spławić.
-No wyobraź sobie, że nie gra. Spójrz tylko na siebie. Weź się kurde w garść! Jesteś nam potrzebny, pojutrze mecz! - przyjmujący odchodzi i zostawia mnie samego ze swoimi przemyśleniami.
 
Po treningu, jak zawsze, udaję się do szpitala, aby sprawdzić, czy może dziewczyna się obudziła. Jednak spotykam zawsze to samo. Nieprzytomną Julię i inną dziewczynę, która siedzi przy niej cały czas. Nie mam pojęcia, kim jest, ale wiem, że musi kimś jej bliskim.
Cicho zamykam drzwi i wracam do mieszkania.
 
 
***
 
Słyszę, że drzwi lekko się otwierają. Nie odwracam się, ponieważ wiem, że to Kurek. Zagląda tu codziennie. Niedługo potem znika.
Wracam do przerwanego, po raz kolejny, czytania. I wtedy łóżko zaskrzypiało. Nie dokańczając nawet zdania, odkładam książkę i kieruję wzrok na wpatrzoną już we mnie dziewczynę.
-Julia! - krzyknęłam w przypływie radości.
-Kim jesteś? - zapytała, czy od razu ostudziła moje podejście.
Zabolało. Przyjaciółka cię nawet nie pamięta.
-Zawiadomię twoich rodziców - uśmiecham się sztucznie i wychodzę, aby wykonać telefon.




Jest i nowy. Mam nadzieję, że się spodoba :D
Pozdrawiam i do następnego :)

niedziela, 2 marca 2014

III

Dzisiaj odważyłam się wejść po raz pierwszy od wypadku do jej garażu. Było tak, jak to wszystko zostawiła. Stary skuter stał przykryty płachtą w koncie. Jej niebieskie Kawasaki stało na środku okryte plandeką. Podeszłam i zdarłam materiał z motocykla.
Patrzyłam na maszynę z nienawiścią. To ono odebrało mi córkę. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i zatrzymałam wzrok na kiju baseballowym. Nie zastanawiałam się, skąd Julka miała takie coś, po prostu wzięłam kij i zrobiłam to o czym marzyłam od wczoraj, od kiedy się dowiedziałam o tym wszystkim. Po wyjściu ze szpitala potrzebowałam się na czymś wyżyć, a teraz znalazłam odpowiedni obiekt.
Uderzałam kijem po całym pojeździe. I ... sprawiało mi to ulgę! Czułam w końcu, że ta zła energia mnie opuszcza. Nareszcie! Zamachiwałam się z całych sił i krzyczałam jak opętana. Łzy płynęły strumieniami. Ale czułam się dobrze.
Nagle poczułam czyjeś dłonie chwytające mnie w tali i odciągające do tyłu. Zabrano mi kij i odwrócono. Spojrzałam na męża.
-Co ty robisz? - szepnął.
-To na co miałam ochotę już dawno temu - zaśmiałam się histerycznie.
Krzysiek zamknął mnie w swoich ramionach i oparł o ścianę. Powoli zsunęliśmy się po niej i usiedliśmy na podłodze.
-Pomogło coś to? - zapytał w końcu.
-I to jeszcze jak bardzo...
-To chyba ja też będę musiał spróbować.
Zaśmiałam się, a mąż objął mnie ramieniem i pocałował w skroń.
-Jak się czujesz? Radzisz sobie? Nie chce się stracić... - powiedział czule. - Wystarczy, że śmierć dzieci musiałem przeżyć... Pozostałaś mi jedynie ty.
-Julka jeszcze nie umarła. Nigdy więcej nie waż się powiedzieć coś tak, jakby jej tu już nie było.
-Zosiu... pogódź się z tym. Szanse są nikłe. Niemalże jest to niemożliwe, żeby ona się obudziła...
Wstałam i chciałam wyjść, jednak stanęłam w drzwiach nie odwracając się do niego i powiedziałam:
-Dopóki nie wystawią aktu zgonu... Ja ciągle będę wierzyć, że moja córka i obudzi i będę mogła jej powiedzieć, jak bardzo ją kocham.


***
-Mogę ją zobaczyć? - zapytałem, kiedy założono mi już te wszystkie szwy i założono gips na nogę w której kość mi pękła i wyszła przez skórę.
Z racjonalnego punktu widzenia, powinna mnie ta noga okropnie boleć gdy ją reanimowałem, albo wychodziłem z samochodu. Jednak ja nic nie czułem. Gdy jednak ujrzałem tą ranę to myślałem, że zaraz odlecę. Kość wystawała mi z łydki!
-Oczywiście. - odparła pielęgniarka i zaprowadziła mnie pod salę, w której znajdowała się dziewczyna.
Wziąłem głęboki oddech i otworzyłem drzwi. I wtedy stało się coś nieprawdopodobnego. Od razu rozpoznałem dziewczynę leżącą na tym łóżku. To była Julka, którą poznałem w klubie. Pamiętam, że bardzo dobrze mi się z nią rozmawiało, chociaż była już wtedy pod niezły wpływem alkoholu. To Mario znał ją najlepiej z nas wszystkich. Nie powiedział skąd się znają, ale widziałem, że nie jest mu obca.
Usiadłem na krzesełku obok i spojrzałem na jej twarz. Żadnych obrażeń. Jednakże reszta ciała, spojrzałem, nie wyglądała za dobrze. Obie ręce i prawa noga były w gipsach. Wyglądała teraz tak bezbronnie.
***
Idąc szkolnym korytarzem z Anetą i Pauliną rozmawiałyśmy o lekcjach i o tym, jak spędzimy popołudnie. Gadałyśmy praktyczni o niczym i wtedy też mijając jedną z grupek dziewczyn usłyszałam "Julka Gołaś". Stanęłam, jak wryta. Niby imię i nazwisko, a tak bardzo na mnie zadziałało.
-Zuźka, idziesz? - zapytała Paula.
-Dołączę do was zaraz, idźcie na razie same.
Kiwnęły głowami i ruszyły przed siebie.
Ja natomiast przełknęłam głośno ślinę i podeszłam do dziewczyn, które najwyraźniej rozmawiały o mojej dawnej przyjaciółce.
-Cześć - powiedziałam z uśmiechem.
-Cześć - odpowiedziały chórem uradowane.
No tak, byłam jedną z najbardziej lubianych dziewczyn w szkole...
-Słyszałam, że rozmawiałyście o Julii. Co z nią? - zapytałam trochę się wstydząc, ponieważ byłyśmy przyjaciółkami, więc powinnam wiedzieć, co u niej.
-Słyszałaś o tym wypadku? O tym, co ta motocyklistka wjechała w samochód tego siatkarza?
Pokiwałam twierdząco głową i dodałam:
-Każdy o tym słyszał.
-To... - dziewczyna spojrzała na resztę koleżanek szukając w nich wsparcia, jednak żadna jej nie wyręczyła, musiała sama dokończyć - Julka prowadziła ten motor - powiedział na jednym wydechu.
-Julka przeprowadziła się dwa lata temu - prychnęłam - To nie ona - już chciałam odejść, ale zatrzymałam się, gdy odezwała się inna dziewczyna.
-Wróciła dwa miesiące temu. Chodzi z moją siostrą do innego liceum.
-Teraz jest w szpitalu, w stanie krytycznym - dodała inna.
-To niemożliwe - odparłam jedynie i odeszłam.
Julka wróciła i nie dała mi nawet znaku życia? A teraz walczy o życie w szpitalu? Nie! Nie mogłam w to uwierzyć, ponieważ nie chciałam tego zrobić.
Po dwóch lata wróciła. Ciekawe, czy poukładała sobie to wszystko. Zanim wyjechała miała poważne problemy. Alkohol. Papierosy. Narkotyki. Nie radziła sobie ze śmiercią Arka. Starałam się jej pomóc, ale ona mnie odtrącała twierdząc, że jej nie rozumiem, że nie wiem, jak to jest. I miała racje, nie wiedziałam, ale mogłam sobie to wyobrazić. Mogłam sobie wyobrazić ból, jaki przeżywa... Ale ona chciała się od nas wszystkich odciąć, odseparować. Chciała zostać sama, a że my nie pozwalaliśmy jej na to, ponieważ się o nią martwiliśmy, wyjechała.
Nie zastanawiałam się długo. Złapałam Anetę i Paulinę i powiedziałam im, że mam pilną sprawę do załatwienia, więc nie mogę iść z nimi do tego nowego centrum handlowego. Obiecałam, że się zdzwonimy i wsiadłam do samochodu, po czym szybko popędziłam do miejsca, gdzie leżała Julka.
W recepcji nie chcieli podać mi numeru jej sali, ponieważ twierdzili, że nie mogą podać takiej informacji osobie nie spokrewnionej. Ale wtedy też zauważyłam Wlazłego. Natychmiast do niego podeszłam.
-Cześć - powiedział, jak tylko mnie zobaczył.
-No cześć. Co ty tutaj robisz?
-Delegacja. - powiedział oficjalnie - Bartek miał wypadek, klub przysłał mnie, aby sprawdził, co u niego. - dodał normalnie - O idzie i mój partner! - wskazał palcem na osobę, której bardzo zależało na Julce.
Nie chciałam mówić tego przy nim, ponieważ wiedziałam, że i do niego pewnie Julka się nie odezwała. Chociaż wcześniej łączyła ich wielka miłość...
-Cześć - przywitał się .
-Hej - uśmiechnęłam się - Mario, mam do ciebie małą prośbę...
-Dawaj. My - klepnął wierzchem dłoni partnera w klatkę - wszystko załatwimy.
No trudno. Chciałam im tego zaoszczędzić, ale oni też powinni wiedzieć. W końcu oni też byli dawniej jej przyjaciółmi.
-Julka... - zaczęłam, ale Mariusz mi przerwał.
-Wróciła! Wiem, widziałem ją w klubie! Była trochę pijana, ale nic się nie zmieniła...
-Co?! - jego kumpel wytrzeszczył oczy - Kiedy ty ją niby widziałeś?
-No wczoraj... Byliśmy na imprezie. Bartek, ja, Facu... - wiedziałam, że to się szybko nie skończy, więc pozwoliłam sobie mu przerwać.
-To Julka kierowała tym motorem, który uderzył w samochód Kurka - powiedziałam szybko.
Uwaga siatkarzy natychmiast przeniosła się na mnie. Szczęki im opadły. Nie wiedzieli, co mają powiedzieć, jak zareagować...



piątek, 28 lutego 2014

II

***
Zakładam ręce na szyję i ze strachem spoglądam na dziewczynę leżącą na asfalcie. Natychmiast do niej podbiegam. Szukam pulsy, ale go nie czuję. Zaczynam coraz bardziej panikować. Koło mnie pojawiają się inni kierowcy i coś wykrzykują.
Szybko wyciągam z kieszeni telefon i wzywam pogotowie. Kto tak jeździ na motorze?! Przecieram dłońmi twarz, aby się uspokoić. Odwracam się i patrzę na motor, który dosłownie stał się harmonijką. Ta dziewczyna, ponownie wzrok przenoszę na motocyklistę, jak to możliwe, że jej klatka piersiowa się unosi, po takim wypadku?!
-Proszę pana, krew panu leci z czoła! - krzyczy jeden z gapiów.
Ocieram ręką ciecz z głowy. Walnąłem twarzą w kierownice, gdy ona walnęła w mój samochód. Ktoś wyciąga do mnie rękę z chusteczkę, którą przyjmuję i przykładam do rany. Jakiś mężczyzna podchodzi do dziewczyny i chce ją przewrócić na bok.
-Co ty robisz?! - natychmiast do niego podbiegam i odpycham go od rannej - Ona może mieć złamany kręgosłup! Nie dotykaj jej dopóki nie przyjedzie pogotowie! Nie normalny jesteś?! Jeszcze większą krzywdę chcesz jej zrobić?!
Odpędzam innych od dziewczyny i wtedy dostrzegam, że koło niej jest mnóstwo krwi. Jest mocno ranna. Ze strachem spoglądam na zegarek. Oni powinni już tutaj być... Zaczynam się niecierpliwić, ponieważ dziewczyna zaczyna coraz płyciej oddychać. Aż nagle... w ogóle nie słychać jej oddechu. Przystawiam ucho do jej ust, ale nadal nic nie słyszę.
-Cholera! - klnę głośno, po czym przystępuje do resuscytacji krążeniowo-oddechowej.
1,2,3... 30 uciśnięć, dwa wdechy, kolejne uciśnięcia, kolejne wdechy. Spoglądam tylko co chwila, czy aby nie załapała. Ale niestety. Czuję, że ona schodzi... Jednak nie poddaję się. Powtarzam tą czynność już piąty raz. I wtedy słyszę, że zaczęła samodzielnie oddychać. Kamień spada mi z serca. Opadam zmęczony obok niej.
Wtedy też słyszę sygnał pogotowia. Odwracam głowę i widzę, że sanitariusze biegną w naszą stronę. Nareszcie. Przymykam lekko powieki, ponieważ jestem zmęczony, chociaż jest dopiero południe.
-Proszę pana?! - ktoś lekko mną potrząsnął, więc jestem zmuszony, aby otworzyć oczy.
Nade mną klęczy sanitariusz.
-Nic panu nie jest? Dobrze się pan czuje?
-Tak, wszystko w porządku.
Mężczyzna podnosi z czoła mój prowizoryczny opatrunek z chusteczki i spogląda na mnie.
-Pan mówi, że jest w porządku? To - wskazał palcem na ranę - jest poważne. Musimy jechać do szpitala, potrzebne będą szwy. Da pan radę się podnieść?
-No pewnie - kiedy tylko udaje mi się stanąć, ból ścina mnie z nóg.
Na szczęście sanitariusz zdążył mnie złapać.
-Pomóżcie mi! - krzyczy, ponieważ do najmniejszych nie należę.
Spoglądam na nogę i wtedy dopiero dostrzegam, że jest wykrzywiona pod nienaturalnym kontem. Przełykam głośno ślinę.
-Dlaczego nie czułem tego wcześniej? - zapytałem, kiedy dwaj mężczyźni zaprowadzili mnie do ambulansu i posadzili na krześle.
-Przez adrenalinę - odparł szybko jeden i popędził do innych kolegów, którzy układali na noszach dziewczynę.
-Wyjdzie z tego? - zapytałem sanitariusza, który pozostał ze mną w pojeździe i zakładał mi prawdziwy opatrunek.
-Nie wiem - odpowiedział szczerze - To wygląda na poważny wypadek...
-Ona zatrzymała się już...
-Słyszeliśmy, wykonał pan kawał dobrej roboty, ludzie mówili - dodał szybko, gdy spojrzałem na niego.
-E tam. Robiłem, co mogłem.
-Jestem pewien, że gdyby nie pan, oni - spojrzał na gapiów - nie zareagowaliby i dziewczyna już byłaby martwa. Ludzie w stresie i strachu nie myślą racjonalnie.
-A co z moją nogą? Złamana? - nie chciałem dopuścić do siebie takie myśli.
-Przykro mi, ale na to wygląda. Dobrze, że to tylko to... - skończył swoją pierwszą pomoc i odszedł do innych, aby pomóc im załadować dziewczynę do drugiego ambulansu.
-Aż to - powiedziałem cicho i spojrzałem bezradnie na stopę.
Wiedziałem już, że to wyeliminuje mnie na kilka tygodni z gry, a zbliża się najważniejsza część ligi. Play-off. Kurde! Że to musiało się stać akurat teraz... Schowałem twarz w dłoniach i usłyszałem, że druga karetka pognała już na sygnale do szpitala.
Niedługo potem i my ruszyliśmy, ale bez zbędnego sygnały.
***
 No i nie pojawiła się, myślę z troską o córce, która coraz bardziej się do nas oddala. Idąc z mężem do domu nie odzywamy się, ale wiem, że i on myśli o naszej Julce. Tak bardzo się zmieniła... Nie pamiętam już nawet, kiedy ostatnio normalnie z nami rozmawiała. Zawsze są tylko kłótnie, gdy o coś ją prosimy. ''Uważaj na siebie'', ''Nie jeździj aż tak szybko, zwolnij trochę'', a ona: ''Nie wasz interes, co będę robiła ze swoim życiem.'' . Jej słowa nas ranią, ale co mamy robić? Możemy mieć jedynie nadzieję, że wróci nasza stara Julcia...
Kiedy dochodzimy pod dom, mąż dostaje telefon. Przyglądam się mu, ponieważ wygląda na spanikowanego i wystraszonego.
-Co się stało? - zapytałam, gdy włożył komórkę do kieszeni spodni.
-Julka... - mówił łamiącym głosem - miała wypadek. Leży w szpitalu - po jego policzku spłynęła łza- w stanie krytycznym - dokończył, po czym mocno mnie przytulił - W stanie krytycznym - powtarzał mi na ucho płacząc.
I z moich oczu pociekła słona ciecz. Moja Julcia, patrzałam ślepo w dal.
-Musimy do niej jechać... - powiedziałam i wyjęłam z torebki kluczyki do samochodu.
Krzysztof szybko się otrząsnął i wyciągnął rękę po klucze. Rzuciłam mu jej i natychmiast udaliśmy się do drugiego garażu, ponieważ pierwszy zajmowała Julka i te jej cholerne motocykle.
-Nigdy więcej nie pozwolę jej kupić żadnego motoru! - krzyczał w samochodzie mój mąż. - Może się na nas obrażać, ale nie pozwolę jej jeździć na tych cholerstwie! Mam tego dosyć! Nie może tego robić! Nie chcę i jej stracić...

-Przepraszam. Gdzie jest nasza córka, ta motocyklista, Julia... - nie musiałam więcej mówić, ponieważ lekarza, którego zatrzymałam na korytarzu od razy wiedział, o kogo chodzi.
-Jest na bloku operacyjny... Chirurg prowadzący powinien państwu wszystko powiedzieć, gdy tylko operacja się skończy.
Usiedliśmy z Krzysztofem na krzesełkach i czekaliśmy. Ciągle byliśmy wpatrzeni w drzwi prowadzące na blok operacyjny. Jednakże nikt nie wychodził. Co chwila spoglądałam na zegarek wiszący obok, ale czas wydawał się stanąć w miejscu.
Poczułam, że ktoś położył mi dłoń na kolanie. Odwróciłam się i ujrzałam wpatrzonego we mnie męża.
-Wszystko będzie dobrze - powiedział kojącym głosem, chociaż mi się wydawał, że i on w to nie wierzy.
Uśmiechnęłam się lekko i uścisnęłam jego rękę.
-Musi być dobrze - ledwo powstrzymywałam łzy.
I wtedy też przed nami zmaterializował się lekarz. Ubrany w niebieski kostium patrzył na nas smutnymi oczami. Wiedziałam, że stało się coś złego.
Mężczyzna usiadł obok nas i spojrzał najpierw na mnie, potem na Krzyśka.
-Przykro nam - po tych słowach moje łzy popłynęły strumieniami, ale nie tylko mi. Mój mąż miał tak samo - Robiliśmy, co w naszej mocy...
-Jak widać nie zrobiliście wystarczająco dużo! - krzyknęłam w przypływie złości, chociaż nie chciałam tego powiedzieć.
Krzysztof mocno mnie przytulił.
-Poradzimy sobie jakoś, słyszysz? - ujął moją twarz w dłonie i zmusił mnie, abym na niego   spojrzała - Poradzimy sobie - powtarzał szeptem.

Kolejny rozdział oddaje w Wasze ręce! 
Pozdrawiam i do następnego! 


środa, 26 lutego 2014

I

-Julka, wstawaj... - ktoś delikatnie mną potrząsnął.
Otworzyłam oczy i gwałtownie podniosłam głowę. Natychmiast tego pożałowałam. Ból był ogromy, więc ponownie opadłam na łóżko i przyjrzałam się człowiekowi, który miał czelność przerwać mi mój sen.
-Co? - warknęłam.
-Jest już siódma. Spóźnisz się do szkoły... - mówiła kobieta.
-Nie idę. - i to powiedziawszy odwróciłam się od niej.
Poczułam, że łóżko lekko się ugięło. Matka usiadła obok mnie i delikatnie położyła mi dłoń na ramieniu. Zły ruch.
-Wyjdź - syknęłam jedynie.
Rodzicielka po chwili wahania wstała i udałam się do wyjścia.
-Dzisiaj jest msza za niego, po południu. - powiedziała cicho i zamknęła za sobą drzwi.
Po moim policzku poleciała jedynie łza. Szybko ją starłam i powoli usiadłam na skraju łóżka. Ból głowy był okropny. Rozejrzałam się po pokoju i na szafce nocnej dostrzegłam tabletki i butelkę wody. Musiała je zostawić, gdy tu przyszła, pomyślałam o matce.
Połknęłam dwie kapsułki i popiłam wodą, a następnie ponownie się położyłam. Wolałam poczekać aż leki zaczną działać.
Zauważyłam, że nawet nie zmieniłam ubrań. Spałam w tym, w czym poszłam do klubu. Próbowałam sobie przypomnieć, co się tam działo, ale miałam kompletną pustkę. Nic nie pamiętałam. Kompletne zero.
Gdy poczułam, że ból zaczyna lekko ustępować, wstałam i podeszłam do okna. Słońce świeciło przyjemnie i wiatr leciutko powiewał. Zbliżała się wiosna. Wzięłam głęboki wdech tego świeżego powietrza. Minęły już dwa lata... Dokładnie dzisiaj.
-Dlaczego mi to zrobiłeś? Nie musiałeś tego robić... - mój głos zaczął się łamać, gdy mówiłam w przestrzeń.
Nie rozpłaczesz się teraz!, nakazałam sobie.
Wyciągnęłam paczkę papierosów i zapaliłam jednego. Rodzice nie lubili, gdy paliłam w domu, ale cóż... czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Zaciągnęłam się i wypuściłam dym z ust. Palenie mnie uspokajało. Czułam się wtedy lepiej. A może jestem już uzależniona? Chyba tak. Dwa lata to długo...
Usłyszałam, że mój telefon zaczyna dzwonić, więc zgasiłam papierosa o parapet i wyrzuciłam go przez okno na trawę, która rosła na podwórku. Spojrzałam w dół. Już całkiem dużo ich się tam nazbierało.
Nie patrząc na ekran odebrałam połączenie.
-No? - zapytałam.
-Cześć! Jak tam? Jak się trzymasz po wczorajszym?
-Weź nic nie mów. Głowa to mi mało nie trzasnęła rano...
Zaśmiała się.
-To tak samo, jak i mi, ale teraz jest już lepiej. Rozumie, że i ty nie jesteś w szkole...
-Nie, chora jestem - udawałam, że kaszlę.
-No ja też - mówiła z chrypą.
-Klaudia?
-Co jest?
-Co my wczoraj robiłyśmy? - zadałam pytanie, które tak bardzo mnie męczyło.
-To ty nie pamiętasz?!
-No nie! Film mi się urwał. Kojarzę, że byłyśmy w klubie, ale tylko to.
-O ja! Ta noc była najlepsza! Jak możesz tego nie pamiętać?! Ci siatkarze byli boscy...
O nie! Tylko nie siatkarze! Co ja wczoraj robiłam?! Gdzie ja miałam głowę?!
-Proszę cię, powiedz, że ja... - nie wiedziałam jak mam to sformułować - Poznali mnie? - zapytałam w końcu, ponieważ większość z nich znałam bardzo dobrze z dawnych czasów.
-No pewnie!
Kurde! Miałam ich unikać! Odciąć się od tych wszystkich wspomnień! Wszystkich! To znaczy, że od nich też!
-Powiedz, że żartujesz...
-Julka, o co chodzi? - no tak, ona o niczym nie wie.
-Nie, już nic. Muszę uciekać, pa.
-No, pa - powiedziała niepewnie, a ja się rozłączyłam.
Z wściekłością opadłam na łóżko i zaczęłam walić pięściami w prześcieradło. Co ja żem zrobiła? Miałam się od nich odciąć! Nie chcę ich przecież znać! Co się wczoraj stało?! Dlaczego ja nic nie pamiętam?! Oby nie było wśród tych siatkarzy jego... Nie chcę żeby wiedział, że wróciłam  do miasta.
Weź się w garść!, rozkazałam sobie i udałam się do łazienki, aby się odświeżyć i przebrać.

Otworzyłam garaż i ujrzałam mój cały świat. Motocykl. Chwyciłam za kask, który leżał na szafce przy ścianie i wskoczyłam na moją Hondę. Gdy wyjechałam z pomieszczenia, zamknęłam drzwi pilotem i włożyłam ochraniacz na głowę. A potem? Potem wcisnęłam gaz do dech i z piskiem opony odjechałam spod domu.
Mijałam samochodu nie zważając na światła. Rodzice płacili za mandaty. Kiedyś próbowali się ze mną kłócić, ale przestali już od jakiegoś czasu. Po prostu odpuścili. Gdy mi czegoś zabraniali nie wracałam do domu na tydzień, czasami na dwa.
Mściłam się na nich, to prawda. Dlaczego?, mógłby ktoś zapytać. Odpowiedź brzmiała by następująco: ''Zasłużyli na to''.
Ze złością zacisnęłam mocniej ręce na kierownicy i przyśpieszyłam. Miałam przed sobą czystą drogę. Żadnych innych pojazdów oprócz mnie. Dodawałam coraz to więcej gazu. Obrazy wokół mnie zaczęły się już rozmazywać. Spojrzałam na licznik. 170. Mało. Szybciej. 180. Za wolno! Jeszcze szybciej! 190. Odrywam wzrok od licznika i widzę, że na ulicę z drogi bocznej wyjeżdża samochód. On również mnie zauważa. Próbuję zwolnić. Kierowca auta próbuje jakoś ustąpić mi drogę, bo wie, że nie dam rady się zatrzymać. Niestety. Za nim również stoją inne pojazdy.
Spoglądam w niebo.
-Niedługo się zobaczymy, Arek - mówię do chmur, a po moich policzkach zaczynają lecieć łzy.
Cały czas wciskam hamulec, ale wypadek jest murowany. Wiem, że ... nie ujdę z tego z życiem. Widzę, że ... to już jest koniec. Miałam wiele wypadków, ale dopiero teraz ... zaczynam się bać. Jestem coraz bliżej czarnego peugeota.
Zamykam oczy i wtedy to czuję. Uderzyłam, lecę w powietrzu, a później... uderzam o podłoże. Ostatni raz otwieram oczy i widzę go. Widzę mojego żołnierza. Arek wyciąga do mnie dłoń. Uśmiecham się i zaczynam zmierzać w kierunku światła. Nareszcie się zobaczymy, pomyślałam.



Jest i jedyneczka!

Co sądzicie o nowym rozdziale?
Kim jest Arek?
Kto jest sprawcą wypadku?
Którego z siatkarzy najbardziej unikała Julia?
W jakim mieście rozgrywa się akcja?
Na te wszystkie pytania dostaniecie odpowiedzi w następnych postach :D
Pozdrawiam, Wasza XxX
Pa :)

wtorek, 25 lutego 2014

Prolog.

Człowiek nie jest z natury zły. Coś musi się wydarzyć, aby zszedł z ścieżki dobra. Jakieś traumatyczne przeżycie, katastrofa, utrata kogoś bliskiego. Takie wydarzenia zmieniają człowieka. Zostawiają w jego psychice pewien ślad, który nigdy nie zniknie. Jedni potrafią sobie poradzić z tym. Inni nie dają rady i się poddają.
Ci, co sobie nie radzą sięgają po używki, bo myślą, że to da im jakieś ukojenie. I daje, ale tyko chwilowe. Później i tak muszą wrócić do szarej rzeczywistości. Dlatego muszą znaleźć sobie zajęcie, które pozwoli im zapomnieć o przeszłości, aby mogli żyć normalnie w teraźniejszości.
Julia, dawniej ''normalna dziewczyna z dobrego domu''. Wzorowa uczennica, kochająca córka i dziewczyna. Jednakże jedno wydarzenie odmieniło jej świat.
Odwrócili się od niej niemalże wszyscy. Dlaczego? Bo nie potrafili zrozumieć, co ona czuje. Żadna jej idealna przyjaciółka nie potrafiła jej pocieszyć, ani pomóc. Nikt nie zauważył, że to jedno wydarzenie odcisnęło na niej wielkie piętno. Potrzebowała pomocy, ale nikt jej nie udzielił Juli. Została z tym sama, więc... upadła na samo dno.
Jednakże są ludzie, którzy być może będą potrafili zmienić jej życie. Być może uda się bełchatowskim siatkarzom sprawić, żeby wróciła stara, dobra Jula, za którą tak bardzo tęsknią jej rodzice.




Krótki wstępik :D
Mam nadzieję, że przypadnie do gustu i zechcecie poznać historię dziewczyny, która przeszła wiele...
Pisałam już dawniej blogi.
Teraz postawiłam na zupełnie inną historię.
Liczę, że zostaniecie ze mną i będziecie mnie wspierać po przez motywujące komentarze.
Całuję :* Pa.
 
Następny powinien pojawić się jutro :)